Niezaspokojony instynkt macierzyński, trudna sytuacja finansowa i kilkuletni związek

napisał/a: -szarotka- 2016-09-28 16:45
Głównym powodem, dla którego tutaj piszę jest niezaspokojony instynkt macierzyński, który ostatnio, w połączeniu z depresją mnie rozwala i nie pozwala mi normalnie funkcjonować i skupić się na niczym innym poza myśleniem o tym. Sprawia, że zaczęłam się już gubić w swoim prawie czteroletnim związku z mężczyzną, którego kocham, i który mnie kocha.

Mam już 30 lat, mój chłopak ma 31, jesteśmy ze sobą już ponad trzy lata, niedługo będzie cztery. Dużo się ze sobą spotykamy i generalnie jesteśmy dość udaną parą (chyba). Niestety ostatnio dopadło mnie ogromne czarnowidztwo co do naszej przyszłości i ogromna frustracja, że od czterech lat nie możemy pójść dalej, czyli założyć normalnej rodziny. Jest to w ogromnej mierze spowodowane złą sytuacją ekonomiczną i brakiem stałej pracy. Obydwoje jesteśmy po studiach humanistycznych i to nam trochę utrudnia.

Ja jestem osobą wrażliwą, bardzo ugodową o dość małym poczuciu własnej wartości, od kilku lat cierpię też na nawroty depresji. Te wady w dużej mierze utrudniają mi znalezienie normalnej pracy i dłuższe utrzymanie się w niej, bo w większości prac jakie miałam, po prostu zjadały mnie nerwy. Gorączkowo łapię się niemal każdego zajęcia, jednak niestety przez bezrobocie nie są to prace, które dawałaby jakąś większą perspetywę na przyszłość.

Ja swoją przygodę z pracą rozpoczęłam na studiach, wtedy siłą rzeczy były to zajęcia bardziej dorywcze, takie jak kasa, praca na infolinii itp.
W trakcie związku, w którym jestem pracowałam w kilku miejscach, najdłużej w sklepie z e papierosami. Była to spokojna praca, co prawda na czarno, ale trwało to 1,5 dopóki właściciel nie zamknął sklepu. Później udawało mi się znaleźć jedynie pracę w hipermarkecie, gdzie pracując przez 1,5 miesiąca tak się wykończyłam psychicznie i fizycznie, że tuż po tym jak już nie dałam rady i zrezygnowałam, po prostu zemdlałam na ulicy. Okazało się, że to przez nerwy i zmęczenie. Później miałam pracę w fabryce na trzy zmiany, ale tam potrzebowali tylko pracowników na trzy miesiące. Ostatecznie udało mi się znaleźć pracę, która w miarę rokowała, ale atmosfera była straszna, a ja ciągle przeżywałam wszystko i się denerwowałam, więc od czasu do czasu popełniałam błędy. Wszyscy pracownicy je popełniali, bo wszyscy byliśmy nowi, jednak układziki i redukcja etatów sprawiła, że chociaż odwalałam niemal całą robotę za kierownika, nie została mi przedłużona umowa i od tamtego czasu wróciła mi depresja.

Jeśli chodzi o mojego chłopaka, to on ma zupełnie inne podejście do tematu pracy. Dla niego praca musi się podobać i najlepiej, żeby nie zajmowała zbyt dużo czasu. Z jednej strony trudno odmówić mu racji, bo nikt nie chce się męczyć całe życie, ale z drugiej sytuacja na rynku pracy jest jaka jest, zwłąszcza dla humanistów i nie ma za bardzo jak wybrzydzać. Jednak tego typu prace i tak nie dają stabilizacji i pewności na przyszłość. Mój chłopak też jest dość wrażliwy, mimo, że jest bardziej pewny siebie. Niestety jest też rozpieszczony i źle znosi obowiązki i rygor. Kiedy mi było ciężko w pracy on zawsze mnie pocieszał i nawet namawiał, żebym zrezygnowała, ale ja za wszelką cenę chciałam wytrzymać w tych pracach.

On w trakcie naszego związku nie pracował nigdzie, po prostu zawsze mu coś nie pasowało, już na etapie przeglądania ogłoszeń, albo nie wychodziło na rozmowach kwalifikacyjnych.

Jakiś czas temu, po utracie ostatniej pracy, zainteresowałam się pisaniem tekstów na zlecenie i zaczęłam pisać. Czasami potrafii wyjść z tego pensja nawet taka jak z mało opłacalnej etatowej pracy, jednak jest to wszystko jak wiadomo nie stałe. Udało mi się też przekonać chłopaka, żeby również pisał i to zajęcie mu się spodobało. Wychodzi mu nawet 1500 zł miesięcznie, chociaż to jest niestałe jak napisałam. Ja po tylu latach związku chciałabym już założyć rodzinę, jednak przez tą sytuację nie możemy ani wziąć ślubu, a tym bardziej mieć dzieci. Przeraża mnie to wszystko, bo nie wiem ani kiedy będziemy mogli zdecydować się na dzieci, ani kiedy usłyszę od niego coś innego niż "kocham Cię, jak się zmieni sytuacja, weźmiemy ślub i będziemy mieli dzieci".

Ja nie mam sumienia mu powiedzieć, żeby szedł do jakiejkolwiek pracy, bo doskonale go rozumiem i wiem jak jest ciężko, kiedy atmosfera w pracy jest straszna, a do tego zajęcie mało ciekawe.

Pewnie napiszecie mi, że spotkały się dwie pierdoły życiowe i dlatego tak to wygląda.

Ja się jednak w tym wszystkim gubię, czy mam prawo od niego wymagać, żeby znalazł sobie pewniejszą pracę, kiedy ja sama mam z tym taki problem? Jak poradzić sobie z tym wszechogarniającym pragnieniem bycia matką i żoną, kiedy w najbliższej przyszłości wiem, że nie będę mogła na to liczyć. Jak ukoić ten ból i lęk, że mój zegar biologiczny tyka i jeśli ten moment nie nastąpi w przeciągu roku, dwóch, to później może być już za późno na zawsze?