Konkurs „ Lato z kryminałem”

Redakcja
napisał/a: Redakcja 2010-07-27 11:59
Laureaci konkursu:
1. radosna_wiosna
2. enigma10
3. leoniu
4. wojk
5. Caia
6. kropelka551
7. niechcemisie
8. codename
9. onlyme30
10. nemezis_2012

Serdecznie gratulujemy. Redakcja wyśle informacje o wygranej na prywatną skrzynkę na forum.

Zadanie konkursowe:

Napisz opowieść kryminalną i zamieść ją na forum.polki.pl
Opowiadania muszą być twórczością własną, napisaną na cele konkursu „ Lato z kryminałem”

Nagrody w konkursie:

Do wygrania 10 zestawów książek, każdy zestaw zawiera:
- „Ostatnie tchnienie”,
- „Gracze”
- „Czarna lista”
SyEla
napisał/a: SyEla 2010-07-28 11:48
do kiedy jest konkurs?
napisał/a: ~radosna_wiosna 2010-07-28 16:41
Tajemnica niskiego barytonu, cz. 1

Kiedy Mewilda obudziła się tego ranka, poczuła, że w powietrzu unosi się coś niedobrego. Od dziecka umiała wyczuwać złą atmosferę, która otaczała wąskim kręgiem miejsca, w których miało wydarzyć się coś złego. Mewilda określała ją jako specyficzny chłód, który nie ziębi, a wywołuje swego rodzaju otępienie. Im natarczywsze było, tym większe zagrożenie czaiło się gdzieś w ciemności. Choć dzisiejsze uczucie nie było dojmujące, wiedziała, że nie należy go bagatelizować. Pewnie dlatego wstąpiła do policji - by nie pozwolić na upraszczanie i odkładanie na później żadnej sytuacji. Nigdy bowiem nie było wiadomo, co z drobnego nieporozumienia może przerodzić się w tragedię.

W czasie, gdy Mewilda przygotowywała śniadanie, na drugim końcu miasta toczyła się już od godziny bardzo poważna rozmowa.
- Jesteś pewny, że dzisiaj jest właściwy dzień?
- Oczywiście - odpowiedział spokojnie niski baryton, wydobywający się z ust około pięćdziesięcioletniego mężczyzny. - Dzisiejszego wieczora machina zostanie wprawiona w ruch a konsekwencje jej działań przyniosą nam ogromne korzyści.
- Tylko, czy... czy - zawahał się drugi, młodszy rozmówca - Czy ona będzie wiedziała, co ma zrobić?
- Och, wierz mi - gdyby wiedziała, że jest zaplątana w całą intrygę, nigdy nie spisałaby się lepiej, niż dziś wieczór. Jak to się mówi - szepnął mężczyzna a jego zęby przez chwilę błysnęły w świetle porannego Słońca - to nieświadomość jest największym sprzymierzeńcem zbrodni...

***
- Mewilda, na biurku masz akta sprawy z ubiegłego tygodnia, tej o pobicie siedemdziesięciolatki. Trzeba przesłuchać kolejnych świadków, i w końcu może odpuść w końcu rodzinie tej kobiety. Ewidentnie są niewinni - powiedział na dzień dobry młody policjant, kiedy tylko kobieta przekroczyła próg komisariatu.
- Spokojna głowa, Povlu. Nikt nie jest niewinny, póki sprawa jest nierozwiązana. Myślałam, że tego jeszcze uczą w szkole policyjnej. Zawsze szukaj szerszej perspektywy - jednocześnie trzymając w garści wszelkie dostępne szczegóły. I potencjalnych zbrodniarzy.
- Ty to jednak jesteś niereformowalna, Mewi - powiedział tylko Povlu - Ale cóż, w porządku, ty rób swoje, a ja zajmę się moimi zadaniami. Dziś - praca z ludźmi. - uśmiech mu jakby zgasł - Czemu mnie za przewinienia wrzucają na drogówkę, a ciebie tylko ochrzaniają?
- Bo gdyby mi to zrobili, feministki zaczęłyby wrzeszczeć. A u ciebie to sprawiedliwość dziejowa.
Mewilda powoli przeszła do swojego biurka i wzięła leżącą na samym wierzchu sterty papierów teczkę. –Kiedy zacznę kończyć wszystko na czas - myślała – będzie to znak, że policja ma trzy razy więcej ludzi albo pieniędzy w bród. Czyli do emerytury nie ma co liczyć na terminowość…
Nagle, nie wiedzieć kiedy, Mewilda to znów poczuła. Krąg zaczął się zacieśniać – pomyślała, bowiem ziąb, który od ranka delikatnie otaczał jej dłonie, nagle zaczął przylepiać się do całego ciała, dając wrażenie oślizgłego kombinezonu, którego nie dało się zmyć ani zedrzeć ze skóry. Powoli zaczęły drętwieć jej palce u rąk, kark i plecy. Strużka przerażającego zimna dotarła po chwili także do kolan, łydek i stóp. Gdy Mewilda myślała, że zaraz zimno odejdzie, ono nagle i niespodziewanie zaczęło ją ściskać tak mocno, że w jednej chwili policjantka straciła dech. Ucisk na klatkę piersiową powiększał się, a jej zwykle blada z niewyspania twarz zaczęła się robić czerwona z wysiłku. Jej palce kurczowo szukały jakiegoś punktu zaczepienia a gardło chciało wykrzyczeć słowa pomocy, które mogliby usłyszeć koledzy, siedzący plecami dwa metry dalej. Oczy powiększyły się i już, już Mewilda myślała, że straci przytomność, gdy nagle wszystko zniknęło. Została tylko ona z łapiącymi kurczowo oddech płucami i odruchem wymiotnym, który za wszelka cenę starała się powstrzymać.
W tej samej chwili na korytarzu usłyszała przerażający odgłos wielu gardeł, a przerażony Povla wpadł do pomieszczenia, wykrzykując jej imię.
- Mewilda, Mewilda! Gdzie jesteś? Co się stało – zapytał szybko, choć po jego obłąkanym spojrzeniu można było domyślić się, że bardziej niż jej wyglądem, jego umysł zajmuje się czymś innym. – Szkoła, Mewilda, szkoła!!! – mówił szybko, starając się ułożyć zdanie – Przed chwilą…na patrolu… Nie żyją, Mewilda, wszyscy nie żyją!!!
I choć z tego nieskładnego zlepku słów ciężko byłoby ułożyć sensowne zdanie, kobieta wiedziała już o co chodzi. Nagle zrozumiała przerażające zimno i przypomniała sobie wydarzenie sprzed dziesięciu lat. Przypomniała sobie chwilę, kiedy – jeszcze jako młoda policjantka – leżała na podłodze związana i zakrwawiona a obok niej znajdował się drugi młody policjant, zabity i rozszarpywany na jej oczach. Pamiętała pochylającego się nad nią mężczyznę, który patrzył jej głęboko w oczy, kiedy tylko raz po raz odzyskiwała przytomność, cucona specjalnie by uczestniczyć w makabrycznym rytuale na jej koledze. I pamiętała coś jeszcze: niski baryton mężczyzny, który wtedy w jakiejś dłuższej chwili świadomości, powiedział spokojnie i wyraźnie:
- Zginą wszyscy. Dzieci, których jeszcze nie ma. Dzieci, które teraz dopiero się rodzą. Dzieci, które miniesz na ulicy. I nasze dziecko, które leży za tą pięciocentymetrową ścianą, oddzielającą nas od drugiego pokoju. I nasze dziecko zginie także.



ciąg dalszy nastąpi.... kiedyś z pewnością
napisał/a: jaga12Xj1 2010-07-28 19:36
właśnie wracałam z pracy z drugiej zmiany było ciepło gdy nagle ktoś złapał mnie od tyłu przykładając nóż do gardła mówiąc pieniądze lub życie oczywiście o dałam mu torebkę pościł mnie i pobiegłam do domu więcej nie szłam już tamtędy jak wracałam z pracy
ALICJAtoJA
napisał/a: ALICJAtoJA 2010-07-31 17:21
Pozbawiona uczuć oraz jakichkolwiek ludzkich oraz kobiecych odruchów zadzwoniłam pod numer znaleziony w skrzynce na listy,zaadresowany do mojego męża. Jakiś czas temu przestaliśmy współżyć. Czułam, że ona znów wróciła. Gdy poznałam męża był ciężkim okresie życia. Na odwyku alkoholowym, po ciągu w który wpadł przez Sarę. To była jego pierwsza miłość. Zimna, bezwstydna suka. Wyciągała z niego wszystko! Pieniądze, informacje o klientach(rzecz jasna tych najbardziej wartościowych) i ich adresy. Był wysokiej rangi bankowcem. Gdy on, żalił się jej na pracę, na klientów, ona wychwytywała informacje o nich i rejestrowała w głowie jak komputer. Ich adresy, ich nazwiska... wszystko. Były to jej kolejne ofiary. Kolejne po moim mężu-Danielu.Żyła wspaniale.. Po korekcie nosa i operacji ust wyglądała wspaniale. Zniszczyła łącznie 19 mężczyzn. Związki, małżeństwa,firmy-wszystko czego dotknęła zaczynało się walić. Ona zawsze zyskiwała na stratach swoich ofiar. Każdy przechodzi jakiś kryzys w życiu-ona pojawiała się wtedy i pod przykrywką pomocy-atakowała i pięła się po "swoje"pieniądze. Uważała, ze sie jej należą. Działała w tajemnicy przed moim mężem, a gdy ten wszystko odkrył-popadł w nałóg. Alkohol, tanie prostytutki i na koniec odwyk. Poznałam go w czasie trwania odwyku. Gdy pojechałam do ośrodka dostarczyć korespondencję. Tym sie zajmowałam-szara mysz.Daniel wyglądał wtedy jak zraniona sarna. Jego oczy tak cierpiały...a to przecież postawny i dorosły mężczyzna. 6 lat minęło. O odwyku i o niej nie rozmawiamy. Pamiętam jednak ją cały czas.Teraz, po tylu latach otwieram skrzynkę na listy a w niej numer telefonu zapisany na pocztówce z Hiszpanii (pieczątka wrocławska)i podpis"nigdy o tobie nie zapomniałam". Postanowiłam od razu-mężowi nic nie powiem o tej informacji.Znajdę ją sama i zniszczę tak jak kiedyś ona zniszczyła Daniela. Poszło łatwiej niż myślałam. Prawda mi pomogła. Podając się za kurierkę wpuściła mnie do domu. gdy tylko odwróciła sie na moment chwyciłam za krzesło stojące w pobliżu i uderzyłam. Raz, drugi, trzeci. Zadałam chyba 8 uderzeń. Uderzałam całą siłą, całą drzemiącą we mnie nienawiścią. Na koniec dodałam:"Daniel już o tobie zapomniał." Przeżyła. Z obrażeniami wewnętrznymi trafiła do szpitala. Nie przyznała policji kto jej to zrobił. Teraz to ona sie boi-nie jest już tym kim była!
Dziś nasz sex to jak rodeo. Wszystko się zmieniło. W końcu czuję się wolna. Daniel widzi tą zmianę. O nic nie pyta-nic nie wie...dziś już wiem że dusił mnie strach przed nią a teraz jestem wolna. Pomogła mi miłość i prawda.
enigma10
napisał/a: enigma10 2010-08-01 17:40
- Czy mógłbym zadać pani kilka pytań? - wyrecytował wyświechtaną formułkę komisarz Crack.
Po ogromnym salonie krzątali się jeszcze policyjni technicy, a dosłownie przed chwilą zostało wyniesione ciało pana Browna.
- Oczywiście - odpowiedziała pani Brown i dramatycznie pociągnęła nosem.

Komisarz sięgnął po notes, jednocześnie przyglądając się młodej wdowie.
Pani Brown zachowywała się dość przytomnie, jak na osobę, która właśnie przed chwilą straciła męża.
Pani Brown była piękną kobietą. Wysoka, szczupła, o kruczoczarnej, starannie upiętej fryzurze. Jej makijaż był nienaganny, suknia - zachwycająca.

- Zechce się napić pan kawy, panie komisarzu? - zapytała pani Brown i nie czekając na odpowiedź, nalała aromatyczny napój do malutkiej filiżanki.
Podając filiżankę, delikatnie musnęła swoją dłonią rękę komisarza.
- Dziękuję - wyjąkał zmieszany jak młokos komisarz.
- Czy mogłaby pani jeszcze raz powiedzieć, co się dziś wydarzyło w pani domu?
- Oczywiście - jeszcze raz powiedziała pani Brown i cichutko załkała; otarła oczy, chociaż była to raczej symboliczna czynność, bo pani Brown płakała bez łez, tak, żeby nie rozmazać sobie makijażu.
- Jak już wcześniej wspomniałam, to był okropny, straszny wypadek. Nieszczęśliwy zbieg okoliczności, zapewniam pana!

Komisarz ze zrozumieniem pokiwał głową i lekko zanurzył usta w kawie.

- Mój biedny mąż nigdy wcześniej nie karmił Luny, ba! nawet się do niej nie zbliżał. Luna to moje zwierzątko, nie była przyzwyczajona do mojego męża. To dobre stworzenie, ale nie lubi mężczyzn.
Wiele razy prosiłam, żeby mąż, mój nieodżałowany Mark, nie wchodził do mojego pokoju, gdy mnie tam nie ma.
Nie, nie miałam żadnych tajemnic przed mężem, nic z tych rzeczy! Bardzo się kochaliśmy a zaufanie to była podstawa naszego związku.
Chodziło właśnie o Lunę - gdy nie było mnie w pobliżu, robiła się nerwowa i trochę - jakby to powiedzieć? - nieobliczalna?
Nigdy nie było z tym problemu, Mark stosował się do tych zasad, a Luna bardzo go polubiła.
Nie wiem, co dziś się wydarzyło. Akurat byłam w ogrodzie. A sam pan komisarz widział, jak rozległy mamy ogród....Po co Mark wszedł do mojego apartamentu?
Może czegoś szukał? Może mnie szukał?
Widocznie Luna się zdenerwowała....Moje biedactwo....(komisarz nie bardzo wiedział, kto był tym biedactwem? Luna? Mark Brown?)
Usłyszałam krzyki i pobiegłam do domu. Najszybciej, jak tylko mogłam.
Niestety, było już za późno - pani Brown znów zbliżyła chusteczkę do całkiem suchych oczu i westchnęła ciężko.
- Mój biedny Mark wyzionął ducha na moich rękach.
- Czy zna pani testament swojego męża? - ostrożnie zapytał komisarz.
- Och nie, nie zajmowałam się takimi drobiazgami - lekko odparła pani Brown i nalała sobie kawy.
- Muszę panu powiedzieć, komisarzu, że mam pokaźną fortunkę po moim pierwszym mężu - powiedziała kobieta i nieznacznie się uśmiechnęła.
- Pokochałam Marka od pierwszego wejrzenia i nie interesowałam się tym, ile ma pieniędzy i jak nimi będzie dysponował po swojej śmierci.
- Ale zdaje sobie pani sprawę z tego, że pan Brown był bardzo majętnym człowiekiem? - zapytał komisarz.
- Och tak, nie cierpieliśmy biedy - enigmatycznie rzekła młoda wdowa.
- A co się stało z pani pierwszym mężem? - drążył temat komisarz.
- Panie komisarzu, to był okropny, straszny wypadek. To od pierwszego męża, mojego nieodżałowanego Toma, dostałam Lunę. Chciałam mieć jakieś zwierzątko, psa czy kota. Ale Tom uważał, że pies i kot to pupil dla mas, a nie dla mnie - pani Brown lekko się zaśmiała.
- Kupno Lunki to był jego pomysł....No a potem tak fatalnie się to skończyło dla Toma.

- Jeszcze kawy? - komisarz kiwnął głową, a pani Brown dolała mu kawy do filiżanki.
- I ciasteczko? Pyszne, marcepanowe - zachwalała piękna gospodyni. Sama też sięgnęła po ciastko i z przyjemnością się w nie wgryzła.
Komisarz spod oka przyglądał się pięknej wdowie. I chociaż powinien zachować dystans, to urok tej kobiety rozpalał jego zmysły.

- Czy mógłbym obejrzeć pani....zwierzątko? Lunę? - trochę niepewnie zagadnął komisarz.
- Ależ oczywiście - ucieszyła się pani Brown i zwinnie poderwała się z rzeźbionego kunsztownie krzesełka.
- Ale czy pani zwierzątko....yyyy....nie zrobi mi krzywdy? - komisarz nie chciał wyjść na tchórza, ale naprawdę się bał.
- Nie, panie komisarzu! - roześmiała się pani Brown i złapała komisarza za rękę. Komisarzowi zrobiło się gorąco.
- Ze mną nic panu nie grozi, proszę się nie obawiać.

Razem podeszli do drzwi apartamentu pani Brown. Pani Brown lekko uchyliła drzwi i oczom komisarza ukazała się rozciągnięta na ogromnej sofie...czarna pantera.
Komisarza przeszedł dreszcz, a pani Brown mocno się do niego przytuliła.
- Piękne zwierzę, nieprawdaż? - zagadnęła kobieta.
- To prawda - odrzekł komisarz i pospiesznie zamknął drzwi apartamentu
- Ma pani zgodę na trzymanie dzikiego zwierzęcia w domu? - zapytał surowo.
- Och tak, mam wszelkie potrzebne zezwolenia. Ale to nie jest niebezpieczne zwierzę, to przemiły futrzak, tylko trochę nerwowy - szczebiotała pani Brown.

Wrócili do stolika, dopili kawę i komisarz zaczął się żegnać.
Pani Brown odprowadziła go do drzwi. Gdy komisarz miał już wyjść, pani Brown zapytała:
- Panie komisarzu, mam dwa bilety na tę okrzyczaną sztukę, tę, na którą tak trudno się dostać. Mieliśmy iść na nią z Markiem, jutro o 20-tej. Ale mój biedny Mark nie może....z wiadomych względów - wdowa znów westchnęła.
- Czy nie zechciałby pan mi jutro towarzyszyć? - popatrzyła mu głęboko w oczy i uśmiechnęła się zalotnie.
Komisarz wiedział, że nie powinien się zgodzić. Wiedział, że jeśli się zgodzi, będzie tego gorzko żałować. Wiedział, że pani Brown ma w pokoju obok panterę i dwóch mężów na sumieniu. Oczywiście śmierć obydwu mężów to MÓGŁ być nieszczęśliwy wypadek, ale on, komisarz Crack był za stary, by wierzyć w takie przypadki.
- Z przyjemnością będą pani towarzyszyć - trochę zdziwiony komisarz usłyszał swój głos.
- A gdyby pani sobie przypomniała cokolwiek, co pomogłoby w moim śledztwie, proszę dać mi znać - dodał standardową formułkę i podał swoja wizytówkę pięknej wdowie.
napisał/a: leoniu 2010-08-01 21:43
Kapitan zrzucił mokrą marynarkę (metka: prać tylko chemicznie nie zrobiła na ulewie wrażenia), usiadł za biurkiem pamiętającym czasy Gomułki i zapalił. Tak, wiedział, że to nie jest zdrowe, ale za to było męskie i seksowne. Fakt, że sekretarka za tydzień odchodziła na emeryturę, a słowo "sex" znała raczej z reklam nie robiło na nim wrażenia.
On zresztą też się tam wybierał. Emerytura. Ostatnia premia, ostatnia pensja, ostatni miesiąc i... To, co po "i" nie było ważne. Trzeba było po prostu przeczekać ten czas.

I taki był właśnie plan. Nie robić nic, trochę spraw drogowych, jakiś rozbój ewentualnie. I nic więcej.
Dryn dryn dryn... Telefon też pamiętał pierwszego sekretarza, Gierka, zdaje się. Kapitan podniósł słuchawkę, trzasnął ją po chwili o widełki, nałożył ociekającą wodą marynarkę i wyszedł, rzuciwszy jeszcze sekretarce:
- Prosektorium!
Prosektorium, niebieska poświata ochładzała jeszcze bardziej lodową atmosferę. Ciało, kobiece, młode i bez głowy leżało na stole sekcyjnym. Kapitan lekko się zdenerwował. Na żadne skomplikowane śledztwo nie miał ochoty. Nie miał ochoty też na zbiorową panikę i histeryczne krzyki "Wrócił!!!".

Swego czasu, kiedy kapitan spędzał lata młodości w Szczytnie, w gminie znaleziono trzy takie bezgłowe ciała. Sekretarz komitetu gminnego kazał znaleźć winnego, winnego znaleziono. Jeziorak lubił pić, różne proszki zza zachodniej granicy sprowadzał, kto go tam wie. A że po aresztowaniu Jezioraka się uspokoiło - przywykło się myśleć, że problem został rozwiązany, przypadkiem, bo przypadkiem, ale jednak.
Tyle, że to było trzydzieści lat temu!!! I teraz, znowu? O nie... Faktycznie, zapowiadało się długie śledztwo.

Na zebraniu z szefem kapitan zreferował dzisiejszą wizytę.
- Tak jak mówiłem: mamy ciało, nie mamy głowy, mamy nawiązanie do Jezioraka, nie mamy jego akt i nie wiemy, czy będziemy mieli, bo mogły nie zostać wpisane do archiwum komputerowego, a potem była powódź i... sami wiecie...
- Kwestię identyfikacji rozwiąże być może badanie linii papilarnych, bo zębów - jak się można domyślić - nie ma - dodał młody, ale rzutki aspirant Jacek. - Tyle, że to może potrwać. Trzeba pochodzić, popytać.
Pochodzić, popytać... Lało jak cholera, kapitan marzył o dobrej wódeczce na rozgrzanie (chłodziła się w zakamuflowanym barku - dawny system miał też swoje zalety) i o miłym popołudniu przy prasie...

Po trzech godzinach, przemoknięty do bielizny i bez jakiejkolwiek nowej wiedzy operacyjnej, wrócił na komisariat. Rzucił kluczyki od służbowego auta, wziął od swojego i wściekły jak jasna cholera ruszył do domu. Było po dziewiętnastej, listopadowa noc już godzinę temu opanowała ulice. Kapitan mieszkał na peryferiach miasta w małym, jednorodzinnym domku. Do rozwodu z żoną, potem z córką - aktualnie tylko pomieszkującą tylko u niego w przerwie między studiami.

Zatrzymał auto i próbował jak najszybciej dobiec do drzwi wejściowych. Kątem oka zauważył tylko kulisty kształt na oknie.
- Pieprzone Halloween - mruknął przez zęby, w kwestii świąt był bowiem tradycjonalistą. Dynia od razu miała skończyć w koszu! - Gówniarze, odechce im się!!! - sapnął i umilkł.

Dynia miała długie blond włosy spięte w kitkę, zamknięte oczy i sine, uchylone usta. Bez zębów...
- Cholera jasna - zdenerwował się kapitan, wyciągając komórkę... - Co za sukinsyn!

Jeśli w każdej zbrodni jest moment, kiedy morderca popełnia błąd, to ten popełnił go właśnie teraz. Kapitan zdecydowany był przejść na emeryturę tego dnia, którego sam zaplanował. I nikt nie mógł mu w tym przeszkodzić. Poza tym, jako zapalony ogrodnik wysoce nie lubił niespodziewanych ozdób przy trawniku! Machina śledcza ruszyła w głowie komisarza z prędkością TGV...

Jezioraka wyeliminowano - nie żył już od paru lat, ciało w trumnie było na pewno jego, co potwierdzili liczni świadkowie obecni na pogrzebie. Wiarygodni, bo wierni ówczesnym tajnym służbom. Poszukiwania w archiwach dały niewiele. Odcięte głowy w naszym kraju zdarzały się rzadko, a w rejonie kapitana wręcz epizodycznie. Szlag go trafiał, że owo "epizodycznie" zdarzyło się właśnie teraz, przed emeryturą!
Proflilerzy ściągnięci przez aspiranta myśleli nad profilem
- Biały mężczyzna?!?! Cholera jasna, tyle to ja wiedziałem pierwszego dnia!!! - sapał wściekły kapitan, licząc w cichości, że może dostanie nazwisko mordercy na talerzu. Zaniepokoiło go jednak co innego, co zostało przez fachowców wypowiedziane z dość dużą delikatnością...
- On musi pana znać. I pana pasję ogrodniczą też. I nie za bardzo za panem przepada. Ta głowa to albo zabawa, albo ostrzeżenie. Ale radziłbym uważać. On nie żartuje.

Kapitan poszukał w swojej głowie jakiś grzechów - nic. Może była żona miałaby coś do dodania, ale był już 10 lat po rozwodzie i wiele mu wybaczono. Ba, potrafili nawet rozmawiać. Byli przestępcy. Było kilku łajdaków, nierobów i złodziei. Kilku luzem, paru za kratkami. Zresztą - kapitan wiedział - i nad tym już pracowano.

Telefon. Komórkowy dźwięk wyrwał kapitana z zamyślenia. Dzwoniła córka.
- Cześć tato, będę jednak dzisiaj. Udało mi się zaliczyć koło w pierwszym terminie, więc już jadę do domu. Kolega mnie podrzuci, ma po drodze...
Coś w tym momencie zawiodło przeczucia kapitana. Ucieszony wizją córki zapomniał o nieco dziwacznej ozdobie okna.

Godzinę później komórka rozbrzmiała znów. Zamiast składnych słów córki usłyszał wrzask, z którego zrozumiał tylko dwa słowa: głowa (druga???) i zęby... Radiowozy na sygnale pognały pod jego adres, karetka też - profilaktycznie. Joasia mogła nie najlepiej znieść jakąś nową, morderczą niespodziankę.
Głowa faktycznie czekała na parapecie. Nowa, ale nie ludzka na szczęście. Tym razem to był manekin, co nie przeszkodziło dochodzeniowcom zadeptać mu całkowicie trawnika. Zęby natomiast leżały w lodówce, na talerzyku, obok pomidora i ogórka i tam przypadkiem znalazła je Aśka.
- Nie wolno mieszać pomidora z ogórkiem, nikt tego szefowi nie mówił? Tracą witaminy!
napisał/a: jolunia559 2010-08-03 07:37
Obudziła się na plaży.Było jej zimno,strasznie zimno.
Czuła,że na głowie ma wielką żelazną obręcz,która ściska mózg i nie pozwala myśleć.
Boże co ja tu robię?
Wstać-trzeba szybko wstać i iść do domu.Tylko dlaczego ja mam taką ciężką głowę?Dlaczego nie mogę się podnieść?Jak wstać,gdy nogi i ręce są sztywne jak kije golfowe?
Nogi?Ręce?Czy ja mam jakieś nogi i ręce-pomyślała
Co ja tu robię?Co ja tu robię-jak się tu znalazłam.Dlaczego nic nie pamiętam?
Jak to było?
Wieczorem przyszła Ewka.
Chodż idziemy na plażówkę.Ma być ten zespół z Krakowa.Pokręcimy się trochę,wypijemy piwko.Nie można przecież tylko siedzieć w domu i czytać książki Są przecież wakacje!Chodż-przekonywała.
POszłyśmy.Ubrane w piękne białe sukienki.Opalona skóra tak cudzie odbijała biel!
Swiat jest nasz-pisczała Ewka.Dzisiaj poszalejemy!
Zagrał zespół.Jeden kawałek,potem drugi i nagle podszedł on.
Wysoki,przystojny,po prostu piękny.
Zabalujemy-spytał.
Owszem-odpowiedziałam szczęśliwa.
Ja takie nic i on facet ,za którym ogląda się każfda dziewczyna!
Wierzyć się nie chce.
Poszliśmy tańczyć.Jeden kawałek,drugi-potem...
Boże co było potem?
było gorąco,tak strasznie gorąco/
Poczekaj przyniosę coś do picia-powiedział i zniknął w tłumie.
Za chwilę przyniósł oszroniona szklankę .Zimne i pyszne-szepnęłam
Chodż przejdziemy się troszeczkę-powiedział.
I.....
Boże co było dalej?Ja nic nie pamiętam!Ręce,ręce-tysiące rąk na mojej białej sukience i ból,przeszywający ból.
Potem ciemność.Nicość i teraz leżę tu obolała i sama.
Gdzie Ewka?
Muszę iść do domu,wykąpać się dokładnie.Muszę przypomnieć sobie dokładnie wszystko.Muszę wstać!
boże jak mnie wszystko boli.Jaka a głowa ciężka,jakie te nogi dziwne!
Baśka,Baśka-któś mnie wła?Ktoś mnie szuka?
Pomóż mi Boże,proszę!
Basiu-nareszcie Ciebie znalazłam!
Ewka usmiecha się radośnie i nagle jej uśmiech zamiera na twarzy.
Jak ty wyglądasz?Co on Ci zrobił?
Chodż-pójdziemy do domu.Wykąpiesz się,podpoczniesz,a wieczorem znajdziemy drania.
napisał/a: ala610 2010-08-03 14:52
-Panie inspektorze, jest dla pana robota- zameldował przez radiotelefon oficer dyżurny. -Proszę podjechac na ulicę Tulipanową. W willi należącej do Barbary J. zamordowana młodą kobietę.
Wroński przyczepił do dachu swojego samochodu "koguta" i ruszył z piskiem opon. Kilka minut później był pod wskazanym adresem. Przed willą czekał już na niego sierżant Bielecki. Bałagan, jaki panował w przydomowym ogrodzie, świadczył, że jeszcze kilka minut temu musiała się tu odbywać niezła balanga. W piwnicy, tuż obok remontowanych kamiennych schodów leżały zwłoki młodej kobiety. Na błękitnym żakiecie jej garsonki widać było ślady krwi. W salonie siedziało kilka osób, przejętych tym, co się przed chwilą wydarzyło. Wroński kazał sierżantowi Bieleckiemu przesłuchać zebranych, a sam zajął się właścicielką willi.
-To straszne nieszczęście- informowała roztrzęsionym głosem Barbara J.- Dziś z okazji moich imienin, zorganizowałam imprezę w ogrodzie. W pewnym momencie pochwaliłam się mojej przyjaciółce Annie, że mam w piwniczce butelkę kilkudziesięcioletniego Chateau Rothschild. Ania, która też była wielką miłośniczką win, natychmiast chciała tę butelkę zobaczyć. Niezauważone przez nikogo z bawiących się w ogrodzie, weszłyśmy do domu...
Inspektor przerwał gospodyni i ruszył w kierunku piwnicy. W tym czasie sierżant Bielecki przesłuchiwał szczupłą blondynkę.
-Usłyszałam jakiś taki przytłumiony huk dobiegający z domu, ale nie zwróciłam na niego specjalnej uwagi. Sądziłam, że ktoś otwiera szampana. Chwilę później do ogrodu wbiegła Basia, krzycząc histerycznie, że stało sie nieszczęście. Jestem pielęgniarką, więc natychmiast pobiegłam do ofiary. Jednak Ania już nie żyła.
Inspektor otworzył drzwi od piwnicy. Na dość stromych kamiennych schodach leżała kładka zbita z desek, które spinały poprzecznie przymocowane drewniane listwy.
-Schody są w remoncie, stąd ten pomost- informowała Barbara J.- Kiedy zaczęłam schodzić, Anna była juz prawie na dole. W pewnym momencie potknęłam się i z ramienia spadła mi torebka, w której był pistolet, z którym sie nigdy nie rozstaję. Gdy torebka upadła, znajdująca sie w niej broń wypaliła. Kula trafiła Annę w plecy. Kiedy nachyliłam sie nad nią, juz nie żyła. Dlatego natychmiast zadzwoniłam na policję. Oczywiście mam pozwolenie na posiadanie pistoletu.
Inspektor podniósł elegancką, wykonaną z wężowej skóry torebkę. W jej bocznej ściance dostrzegł dziurę, przez którą wyszła kula. Chwilę się jej przyglądał, a następnie oświadczył:
-Zabieram torebkę do naszego laboratorium i proszę, aby pani przyszła jutro do komendy. Mam jeszcze do pani parę pytań.
Na drugi dzień rano w pokoju Wrońskiego zjawił sie technik kryminalistyki i oświadczył:
- Na wewnętrznej stronie torebki odkryliśmy ślady prochu. Takie same znaleziono na plecach błękitnego żakietu garsonki, w którą była ubrana denatka.
Siedzący przy sąsiednim biurku sierżant Bielecki, słysząc tę informację, podszedł do inspektora, spojrzał na raport i stwierdził:
- Jeżeli w torebce i na marynarce garsonki znajduje sie ten sam rodzaj prochu, to świadczy, że kula, która zabiła panią Annę, pochodzi z tego samego pistoletu, który był w torebce Barbary J. Był to więc faktycznie nieszczęśliwy wypadek.
Wroński uśmiechnął sie dobrodusznie i rzekł do sierżanta:
- Myli się pan. To nie był wypadek. Barbara J. z premedytacją zabiła swoją przyjaciółkę.....................
napisał/a: pekaes86 2010-08-03 15:47
Wydawało się, że dla Marty będzie to kolejny nudny dzień. Ile takich już przeżyła. Ona - kobieta przed 30-tką, urzędniczka w państwowej firmie. Nudna praca, nudne życie. Ciągle była sama, a praca niestety nie przynosiła jej większej satysfakcji. Marzyła o czymś, co odmieni to szare życie... Tak się stało 5 lipca 2010 roku... Zmierzała właśnie przez krakowski Rynek, by udać się na ul. Bracką, gdzie było jej biuro. Już z daleka zobaczyła zamieszanie i tłum otoczony przez policjantów. Co się stało? - pomyślała i przyspieszyła kroku. Obok firmy zobaczyła Janka - współpracownika. Szef nie żyje - odrzekł z przejęciem. Zamordowany. Co? Marta - nie wierzyła własnym uszom. Jak to się stało? Otruty. Podejrzewają kogoś z firmy...
napisał/a: justynarojek 2010-08-03 17:26
Natan odkąd pamietał odróżniał się od reszty chłopców, zawsze był skupiony i poważny a na jego twarzy nigdy nie gościł uśmiech.Ludzie się go bali i jeśli tylko mogli omijali go szerokim łukiem.Matka Natan jesli tak można nazwać kobietę,która dała mu życie wyrzekła się go już dawno.Natana wychowywał wujek, którego trudno nazwać normalnym, to on ukształtował psychikę chłopca a raczej ją spaczył.
Mieszkałam w pobliżu domu Natan i strasznie się go bałam.Bałam sie tego nieprzeniknionego wzroku , tej twarzy, którą ciągle powlekała maska spokoju.Nie lubiłam chodzić sama , gdy Natan znajdował się w pobliżu.Niestety ten jeden raz musiałam
Natan wyskoczył za krzaka i rzekł:Co złotko, taka śliczna dziewczyna a chodzi całkiem sama?
nie umiałm mu nic opowiedzieć bo nagle poczulam się strasznie senna, to jego wujek przyłożył mi coś do twarzy.
Gdy sie obudziłam miałam spętane ręce i nogi a wkoło było czuć smród i stęchlizne.Wszędzie leżały martwe zwierze z porozcinanymi brzuchami, odciętymi kończynami.Byłam przerażaona i znikąd nie mogłam uzyskać pomocy.
nagle ujrzałam Natan stał w cieniu i przyglądał się mojej reakcji z uśmiechem na ustach.Wyszedł ściskając w rękach piłę.
o Boże jęknęłam, już wiedziałam co mnie czeka c.d.n
napisał/a: ~marionetka26 2010-08-04 09:34
[CENTER]Krwawy fach[/CENTER]

[LEFT]-Proszę tego nie robić-szeptała jakby się modliła-Proszę tego nie robić...
Znowu.Na ustach dziewczyny pojawiły się bańki powietrza,wydawało sie ze słowa ześlizgują sie z jej jezyka.

Nawet w obliczu śmierci Ann Porter zachowywała się nienagannie uprzejmie.Nie podjeła walki,nie szlochała,tylko błagalnie patrzyła lśniącymi czekoladowymi oczami niczym psiak który pragnie zadowolić właściciela.
Niechciał teraz jednak myslec o szczeniakach.
Kiedyś miał małego psa.Pozwalał mu się lizać po rękach,patrzyła jak skacze i domaga się uwagi...to nie jest wina ze pies miał kruche kości i podczas zabawy odprysk żebra wbił mu się w serce.Oczy szczeniaka jaśniały,a potem zgasły zupełnie jak oczy Ann Porter

Obojętnie patrzył na pojawiające się oznaki smierci.Zsiniałe usta,szkarłatne plamki na twardówce oczu.Wydawalo sie ze ciało momentalnie ostygło,choc wiedział ze minie troche czasu nim temperatura sie obniży.
Energiczna choć nieśmiała osiemnastolatka zmieniła się teraz w połec mięsa,który wkrótce trafi do piachu.

Niech ci ziemia lekką bedzie,gdy cię zaczna toczyć czerwie.
Życie znowu zatoczyło koło...

Otrząsnął się z rozmyślań.Nadeszła pora by wziąść sie do pracy.Rozejrzał się i zawiesił wzrok na podręcznym zestawie narzedzi.Nie przypominał sobie by je przewracał...moze pamięc go zawodziła?Czyżby ofiara jednak stawiała opór?
Chyba niee ale zastanowi się nad tym pózniej gdy juz nic nie bedzie mąciło mu głowie...Wymacał palcami piłe i podniósł do góry bezwładną dłoń dziewczyny.

"Prosze tego nie robić".Cztery słowa,z pozoru całkiem nieszkodliwe,pozbawione podtekstów,oczyszczone z etycznych rozterek."Prosze tego nie robić.Prosze tego nie robić".

Do przodu,do tyłu raz i dwa

"Prosze tego nie robić".....wspominaj te słowa i śnij o piekle[/LEFT]